Gran Canaria
Siedzimy w ogródku jednej z restauracji
w Puerto de Mogán, popijając białe wino. Miasteczko jest jak z bajki – w porcie
panuje cisza i spokój, a po ścianach białych domów z kolorowymi drzwiami i
okiennicami pną się nieziemsko barwne kwiaty. Trudno odwrócić od nich wzrok.
Zwisają z balkonów i dachów, rozsiewając wokół oszałamiający zapach. Słońce
ogrzewa nam ramiona, powietrze pachnie oceanem, a w naszych ustach rozpływa się
wyśmienita paella. W oddali słychać
delikatny szum fal i śpiew ptaków. Jesteśmy na Gran Canarii i zaczyna do nas
docierać, jak łatwo zakochać się w tej wyspie.
Na samym początku trasy zrobiliśmy jedno zdjęcie dronem, ale potem już sobie odpuściliśmy – byliśmy zbyt zaaferowani tym, co działo się przed nami. I nie chodziło tylko o stan drogi, po której jechaliśmy, ale przede wszystkim o nieziemskie widoki, jakie rozciągały się wokół nas. Jeśli jednak mielibyśmy przed czymś przestrzegać to właśnie przed jazdą na zachód wyspy dla osób o słabszych nerwach. Chyba, że lubicie solidną dawkę adrenaliny – wtedy śmiało ;)
Kilka lat temu odwiedziliśmy
znajomych na Teneryfie i bardzo nam przypadł do gustu tamtejszy klimat, nie
spodziewaliśmy się jednak, że kolejna kanaryjska wyspa na naszej liście okaże
się tak odmienna. Największe wrażenie na Gran Canarii zrobiły na nas góry, piękne,
potężne i majestatyczne, a jednocześnie sprawiające wrażenie groźnych i
niedostępnych. Poza licznymi formacjami skalnymi o fantastycznych kształtach znajdziecie
tu też dziesiątki zalesionych wąwozów i olbrzymie kratery wulkaniczne.
O Gran Canarii często się mówi,
że to „kontynent w miniaturze” ze względu na swoją ogromną różnorodność klimatyczną.
Przy okazji pierwszego wypadu w tamtejsze góry przekonaliśmy się, że to sama prawda.
Wsiedliśmy do samochodu przy 25 stopniach w krótkich spodniach, ciesząc oczy
widokiem wszechobecnej zieleni i palm, a wysiedliśmy w 8 stopniach, deszczu i
gęstej, zimnej mgle spowijającej drzewa z resztkami pożółkłych liści na
gałęziach. Wyglądało to tak, jakby u podnóża gór panowało wczesne lato, a na
szczytach późna jesień. Trudno było uwierzyć, że wciąż znajdujemy się na tej
samej wyspie. Przebraliśmy się i ruszyliśmy na spacer. Z punktów widokowych nie
było widać absolutnie niczego, ale okoliczny las nas oczarował.
Naszym celem na ten dzień był
najwyższy szczyt Gran Canarii, Pico de las Nieves (1949 m n.p.m.). Z uwagi na brak
widoczności musieliśmy wrócić tam innego dnia. Trochę nas to zniechęciło, ale warto
było się nie poddawać – za drugim razem widoki okazały się spektakularne :)
Kilka razy udało nam się nawet dostrzec zarysy wulkanu Teide na Teneryfie
(widoczne na przedostatnim zdjęciu).
Hiszpanie byli dokładnie tacy,
jak zapamiętaliśmy z Teneryfy: pogodni, uśmiechnięci i wyluzowani. Życie na
wyspach toczy się swoim powolnym rytmem, bo i po co gdzieś się spieszyć? Lepiej
usiąść przy kieliszku wina i delektować się specjałami miejscowej kuchni, obserwując
zachód słońca. A jest w czym wybierać, zwłaszcza jeśli lubujecie się w rybach i
owocach morza. Kanaryjska kuchnia to coś, za czym tęskniliśmy po powrocie z
Teneryfy.
Gran Canarię na pewno zapamiętamy
na długo również ze względu na infrastrukturę w zachodniej części wyspy. Oboje
zgodnie stwierdziliśmy, że droga krajowa GC-606 była najcięższą i najbardziej
szaloną, po jakiej zdarzyło nam się do tej pory jechać samochodem (przebiła
nawet Maroko). Wyobraźcie sobie serpentyny z popękanego asfaltu na skrajach górskich
urwisk, szerokie na jeden samochód i często bez żadnych barierek. A teraz
wyobraźcie sobie, że jedziecie tak przez 3 godziny. Fajnie, prawda? :D Na samym początku trasy zrobiliśmy jedno zdjęcie dronem, ale potem już sobie odpuściliśmy – byliśmy zbyt zaaferowani tym, co działo się przed nami. I nie chodziło tylko o stan drogi, po której jechaliśmy, ale przede wszystkim o nieziemskie widoki, jakie rozciągały się wokół nas. Jeśli jednak mielibyśmy przed czymś przestrzegać to właśnie przed jazdą na zachód wyspy dla osób o słabszych nerwach. Chyba, że lubicie solidną dawkę adrenaliny – wtedy śmiało ;)
Poza niesamowitymi górskimi
krajobrazami, ciepłym, łagodnym klimatem i doskonałym jedzeniem traficie tu też
na perełki architektury kolonialnej, czekające na odkrycie w zaułkach urokliwych
miasteczek. Wędrując ich ulicami można się dosłownie przenieść w czasie.
Coraz częściej myślimy o
Fuerteventurze i Lanzarote w kontekście przyszłorocznych wyjazdów. Która z Wysp
Kanaryjskich zostanie naszym numerem jeden? To się okaże. Gran Canarię polecamy
z całego serca :)
Komentarze
Prześlij komentarz